Mieczysław Wojtowicz

Pasja siedzi w człowieku. Czasem się wyzwoli, ma ujście, a czasem nie – bo koszty, bo brak partnerów do realizacji pasji… Moja historia zaczęła się od spływu Sanem – tak rozpoczyna swoją opowieść Mieczysław Wojtowicz, pomysłodawca imprezy „Spływ dupną krypą Dąbrówka Starzeńska – Dynów” oraz wielodniowego „Fader Camp”.

SAN – RZEKA INSPIRUJĄCA

Zawsze lubiłem spływ Sanem. Z początku pływaliśmy na belkach –  cztery belki złączone i płyniemy do Dubiecka! Dawnymi czasy, z góry Sanu, flisacy co roku spływali swoimi tratwami. Pamiętam ich z wczesnej młodości, później to się skończyło.  Zakazano pewnie wycinki i zmieniał się San.

BLOKERSI I FERMSTAL

Mieliśmy ekipą, która nazywała się „Blokersi” – mowa o tym bloku, znajdującym się naprzeciw Banku PKO, pierwszym w Dynowie. Tam nie mieszkali wysoko urodzeni. Stamtąd wywodzili się ludzie, u których udało mi się zaszczepić wspólnie realizowaną pasję – spływy, ogniska, koczowniczy styl życia. Ale żeby pływać z daleka, potrzeba było nieco zainwestować, a ekipa jednak groszem nie śmierdziała.  Wtedy podjąłem pracę w Fermstalu, akurat miałem taką funkcję, że dało się dogadać z kierownictwem, żebym kupić blachę, wykorzystać do budowy konkretnych narzędzi.  W ten sposób udało mi się skonstruować moją dupną krypę  zapłacić i ruszyć na San.

POCZĄTKI SPŁYWÓW

Z Temeszowa pojechało dwanaście osób i ciężarówa, która wiozła to wszystko – a my z obładunkiem na plecach i ze sporymi wątpliwościami w głowie – czy damy rady to wszystko unieść?! Mówimy do gościa, który to przywiózł, żeby jeszcze nie odjeżdżał, bo może trzeba będzie połowę sprzętu zabrać z powrotem. Wszystko było montowane z części na miejscu, ale złożyliśmy to cacko. Weszli wszyscy. Następnie zaczął się rodzić następny pomysł czyli żeby zakoczować nad Sanem na miesiąc lub dwa. Ja akurat nie mam działki, ale koledzy niektórzy koledzy mieli ziemię nad Sanem.

Kiedy dopływaliśmy do Dynowa, zaczynało się koczowanie na murkach, rozłożyliśmy namioty i ludzie do nas przychodzili. Muzyka grała. Zawsze startowaliśmy ostatni tydzień lipca, cały sierpień, czasem kawałek września.

MARYNOWSKI I INNE MAGICZNE MIEJSCA

Płynąc z Temeszowa do Dynowa robiliśmy przystanki w ulubionych miejscach. Jednym z nich była na przykład Dąbrówka Starzeńska – tam zostawaliśmy nawet i trzy dni, jak było fajnie.  Przyciągaliśmy do siebie ludzi, zawsze ktoś kogoś przyprowadził. Nazwaliśmy to „Fader Camp”. Bywało głośno, ale nigdy nie doświadczyliśmy interwencji policji.  Było ognisko, śpiewaliśmy, graliśmy na gitarze, na akordeonie.

Jednym z ulubionych miejsc było to „pod Marynowskim”. Dlaczego „pod Marynowskim”? Ponieważ był taki pan, który nazywał się Marynowski i on przewoził ludzi swoją łódką na drugi brzeg w czasach, gdy nie było mostu. Od niego wziąłem sobie wzór, wymiary na krypę. Ta krypa miała ławeczki z obu stron i mogła pomieścić jednorazowo od 4 do 6 osób plus przewoźnik. Przy większej wodzie, ciężko było się przedostać ,natomiast gdy woda spadała bardzo nisko to można było przejść, lub przejechać wozem.